niedziela, 14 czerwca 2015

Srebro i brąz dla polskich drużyn w turnieju World Tour Major Series








Pierwszy nasz mecz na żywo. Nie tylko siatkówki plażowej – pierwszy w ogóle. Na boisku zbudowanym na potrzeby turnieju w centrum malowniczego Stavanger. 


Bilety na ćwierćfinały zdobyte przypadkiem – skoro udało się je załatwić to poszliśmy i jak się ciekawie złożyło - grały dwie polskie drużyny, czym oprócz nas zdziwieni byli również organizatorzy.

Na kilka minut przed meczem trybuny nie były zajęte nawet w jednej czwartej, ale bardzo szybko się zapełniały. Pierwszy mecz ćwierćfinału rozegrał się między Polską i Brazylią. Po kilku serwach zorientowaliśmy się, że zaraz za nami siedziała kilkuosobowa grupa Polaków, która dopingowała głośno nasza drużynę zwracając tym uwagę wszystkich naokoło, łącznie z komentatorem, który nie omieszkał co jakiś czas wspominać o polskich kibicach. 



Większość osób na trybunach to, prawdopodobnie, Norwegowie. Ciężko stwierdzić czy bardziej kibicowali Polakom czy Brazylijczykom. Nie zmienia to faktu, że doping był głośny i radosny. Bardzo łatwo było wczuć się w atmosferę meczu. Niesamowite przeżycie. Nawet mimo nieprzytłaczacącej ilości widzów mieliśmy ciarki na plecach, kiedy wszyscy śpiewali, krzyczeli i klaskali w dłonie.  



Niestety Polacy przegrali mecz – ale nie skreśliło to szans Polski na medal. Ta drużyna miała później zagrać o brąz. Drugi mecz ćwierćfinału rozegrał się między kolejną polską drużyną a Włochami – co ciekawe drużynę tworzyło dwóch braci bliźniaków. Mecz wygrała Polska i tym samym przeszła do meczu finałowego razem z Brazylią. Mecz o trzecie miejsce wygrali Polacy, Włosi w trakcie rozgrywki niejednokrotnie pokazali swój temperament okazując złość po kilku decyzjach sędziego – czym bracia narazili się na żółtą kartkę. Nie wiem, który z braci ją otrzymał... 

Bilety mieliśmy na ćwierćfinały, ale okazało się, że możemy zostać na półfinał i finał. Miła informacja. Między meczami była przerwa, którą wykorzystaliśmy na szybką wizytę w Dickensie w celu dokonania czynności typowej dla Polaków będących na meczu.

Mecz o finał wygrała Brazylia – całym sercem byliśmy z Polakami, niestety nawet okiem laika można było stwierdzić, że ponad dwumetrowy Brazylijczyk daje naszym w kość. Bronili się dzielnie, ale ostatecznie przegrali tę rozgrywkę. Polacy turniej skończyli ze srebrnym medalem. Rozgrywkę o brąz również zwyciężyła polska drużyna.

źródło zdjęcia: http://www.przegladsportowy.pl/siatkowka/siatkowka-plazowa,fijalek-i-prudel-oraz-kantor-i-losiak-z-medalami-w-stavanger,artykul,577980,1,1053.html

Poza naprawdę gorącą atmosferą imprezy na pewno będę wspominać jej oprawę muzyczną. Z chęcią zgrałabym sobie kawałki, których fragmenty puszczane były podczas całego meczu. Z taką muzyką można by zrobić niezłą balangę.

Moi towarzysze z pewnością zwrócili więcej uwagi na dziewczyny tańczące  podczas krótkich przerw – my w bluzach i kurtkach, one biedne w kostiumach kąpielowych – chłopaki chyba nie myśleli o tym w ten sposób.



 Jeśli jeszcze kiedyś wybiorę się w Norwegii na tego typu imprezę, a mam nadzieję, że tak, to na pewno lepiej się przygotuję. Nie jestem w Norwegii zbyt długo i niestety to, że rano świeci słońce nie oznacza, że za chwilę temperatura nie spadnie o 4-5 stopni i nie zacznie padać. Na meczu w ciągu dwóch godzin mieliśmy wiosnę, lato i jesień. Norwegowie byli doskonale przygotowani – poduszki na zimne (lodowate) metalowe ławki, koce, kurtki, a nawet czapki i rękawiczki. Teraz już rozumiem popularne norweskie powiedzonko, że nie ma złej pogody, a złe są jedynie ubrania.

Ostatnią atrakcją, o której warto wspomnieć jest wypływający z portu w trakcie finałowego meczu wielki, a nawet gigantyczny prom turystyczny. Robił wrażanie. Ogólnie – bardzo fajna impreza. Wielkie brawa dla zawodników, wolontariuszy, tancerek i polskich kibiców, którzy dopingowali najgłośniej.